Nacjonalizm okiem Smarzowskiego

„Wołyń” to gorzka lekcja historii i ostrzeżenie, przed rodzącymi się ponownie, nastojami nacjonalistycznymi. Obraz dosłowny, brutalny i długo zostający w głowie.

Wojtek Smarzowski, reżyser którego podziwiam od czasu, gdy natknąłem się na „Różę”, poczęstował nas kolejnym, ciężkostrawnym dziełem. Historia zbrodni wołyńskiej wydawała się tylko czekać na zekranizowanie przez Smarzowskiego. Jeszcze przed premierą, film wywoływał ogromne kontrowersje. Protestowali Ukraińcy, krzyczeli polscy narodowcy – wokół filmu wrzało.

„„Wołyń” nigdy nie był wymierzony przeciw Ukraińcom, zawsze był wymierzony przeciwko skrajnemu nacjonalizmowi” – Wojtek Smarzowski, Newsweek

Od premiery minęły ponad trzy tygodnie, a wrzątek jednak się nie rozlał. Okazało się bowiem, że od Smarzowskiego oberwało się wszystkim po równo. Ukraińcy, Polacy, Niemcy, każdy otrzymał od reżysera solidną burę. Film nie był jednak wymierzony w narody, a w skrajny nacjonalizm. Reżyser obawiał się, co podkreślił w wywiadzie dla Newsweeka, że film zostanie odebrany zbyt dosłownie. Że środowiska już zradykalizowane lub radykalizujące się, uznają go za pretekst do podgrzewania swojej nienawiści.

Wołyń to wielopłaszczyznowy obraz okrucieństwa i nienawiści. Okrucieństwa dosłownego, przyziemnego i namacalnego. Masowe mordy, palenie żywcem, rąbanie niemowląt siekierami. Smarzowski poprzez, kojarzącą się już z nim, estetykę pokazuje nam jeden z najmroczniejszych etapów naszej historii. Pokazuje go jednak w sposób, do którego mam jednak jeden zarzut.

Reżyser próbując przedstawić trudną historię, wpadł moim zdaniem w pewną pułapkę kreacji. Niemal każdy film, książka czy opowieść, budowane są według dwóch podstawowych archetypów – bardzo wyrazistego bohatera lub niezwykłej, wciągającej historii. Najlepiej oczywiście, gdy występują oba elementy. W „Wołyniu” dostajemy wyrazistego bohatera – Zosię, w rolę której wcieliła się debiutująca Michalina Łabacz. Zosia to dziewczyna, która w trakcie trwania filmu przechodzi metamorfozę – z niewinnej nastolatki do doświadczonej przez brutalne wydarzenia kobietę walczącą o życie swoje i swoich dzieci. Świetny Arkadiusz Jakubik, w roli Macieja, nie zaskoczył. Po tym aktorze spodziewać się można wyłącznie świetnej gry i wyczucia roli. Wracając jednak do mojego zarzutu, mam wrażenie, że Smarzowski tak bardzo chciał wykreować postać Zosi, że poza otaczającym ją chaosem, cierpieniem i śmiercią, zapomniał nieco o fabule. Film jest ciężkostrawny nie tylko przez ilość cierpienia wylewającą się z ekranu, ale także, przez siermiężną fabułę, która czasem wprowadza widza w zakłopotanie. Czasem już nie wiadomo kto kogo morduje…

Film wpisał się do kanonu polskiego kina historycznego. Jest pozycją obowiązkową. Przyłączam się jednak do apelu reżysera – filmu nie ogląda się oczami. Film ogląda się głową.

 

 

Dodaj komentarz